Aktualności

19.04.2019

Samochód elektryczny ma ogromny potencjał...

Nieoceniony wpływ na sukces podróży przez Afrykę elektrycznym samochodem mieli jej mieszkańcy...


P1088363.jpg

Nieoceniony wpływ na sukces podróży przez Afrykę elektrycznym samochodem mieli jej mieszkańcy. Już podczas planowania zdałem sobie sprawę, że nie przejechałbym całego kontynentu bez pomocy i dobrej woli Afrykanów. To oni pozwalali mi ładować samochód z własnych gniazdek elektrycznych, kiedy w poszukiwaniu prądu trafiałem do nich niezapowiedziany. Za każdym razem na żywo przekonywałem, aby pozwolili mi podłączyć samochód do prądu na noc. Tak też działo się we wsi Boromo w Burkina Faso, do której dotarłem pokonując długi odcinek drogi między Wagadugu a Bobo-Dioulasso - dwoma pewnymi miejscami ładowania. Trasa między nimi liczy sobie ponad 370 kilometrów i nie ma mowy o przejechaniu jej na jednej baterii. Źródła energii musiałem szukać po drodze, dosłownie w środku afrykańskiego buszu. Mapy i gps nie napawały optymizmem. Jechałem bardzo skoncentrowany, oszczędzając energię podczas każdej minuty podróży, każdy kilometr był na wagę złota. Na szczęście droga jest płaska, bez większych wzniesień, pokryta dobrym i gładkim asfaltem, co ułatwiło sprawę. Po przejechaniu trochę ponad 180 kilometrów, dotarłem do wsi Boromo. Nie chciało mi się wierzyć… w baterii zostało 51% energii. Miałem zapas! Nie wystarczy on jednak by dotrzeć do Bobo-Dioulasso. Miejscowi wskazali mi dom w głębi wsi, gdzie dociera prąd. Instalacja elektryczna jest jednak bardzo słaba, korki nie wytrzymują długiego obciążenia. Dzięki dobrej woli mieszkańców udało się doładować 20% baterii i następnego dnia mogłem przejechać 190 kilometrów… do kolejnego gniazdka elektrycznego. 

W Boromo po raz kolejny dotarło do mnie, że kontynuacja podróży była możliwa tylko dzięki pomocy spotkanych ludzi. Uświadomiłem sobie też, że elektryczny samochód w gruncie rzeczy daje mi ogromną wolność. Dojechałem tutaj pokonując prawie 10000 kilometrów od wyjazdu z Kapsztadu. Podczas całej trasy ani razu nie ładowałem auta z przeznaczonej dla samochodów elektrycznych stacji ładowania. Takich stacji po prostu tam nie ma. Gdybym jechał samochodem spalinowym lub napędzanym wodorem i nie znalazłbym po drodze żadnej stacji benzynowej lub wodorowej, nie przemierzyłbym takiego dystansu. Podróżując tradycyjnymi samochodami jesteśmy całkowicie uzależnieni od stacji benzynowych i wielkich koncernów, które dostarczają paliwo. Tak samo będzie wyglądać z samochodami na wodór. Aby nimi jeździć, trzeba pojechać na stację wodorową, ktoś musi ten wodór najpierw wyprodukować, potem dostarczyć i sprzedać. W przypadku samochodu elektrycznego jest zupełnie inaczej. Źródła energii są wszędzie, w domu, w sklepie, szkole, na dworcu. Wszędzie gniazdka elektryczne. Samochód elektryczny daje nie tylko wolność, lecz także możliwość wyboru. Niekoniecznie musimy ładować na stacjach, można wybrać inne źródło energii. Najczęściej własny dom. A gdy pojedziemy z wizytą do babci, cioci, lub znajomych, u nich naładujemy. Na wakacjach podłączymy samochód do prądu na kempingu lub w hotelu. Nawet w Afryce, gdybym na całej mojej trasie nie znalazł w ogóle prądu, nie utknąłbym. Mógłbym przecież ładować samochód… słońcem wcześniej się do takiej perspektywy przygotowując. 

Pomijając niezaprzeczalne fakty dotyczące ekologii aut elektrycznych, komfortu i przyjemności podróży elektrykiem, fakt że jest to pojazd, który daje poczucie prawdziwej wolności spowoduje, że wcześniej czy później dotrze on do serc nawet największych przeciwników. Ja, w każdym razie, dzięki temu bardzo lubię elektryki.