Aktualności

09.09.2018

Podróż od gniazdka do gniazdka. Pierwsza podróż elektrycznym samochodem przez Afrykę!

Kolejna wyprawa przez Afrykę? Tym razem jednak zupełnie inna. Jako pierwszy przemierzam kontynent afrykański samochodem… elektrycznym.


P1055372-kopia.jpg

Choć podróżowanie mam we krwi, zajęło mi trochę czasu znalezienie odwagi, by porzucić konwencjonalną rutynę, zrezygnować z normalnej pracy, wyruszyć w świat i zająć się podróżami zawodowo. Od wielu lat realizuję swoje pasje podróżnicze i teraz postanawiam iść o krok dalej. Po ponad roku przygotowań ruszam w podróż z Kapsztadu w Republice Południowej Afryki do Polski pierwszej generacji Nissanem LEAF. Samochodem w stu procentach elektrycznym, w żadnym stopniu niezmodyfikowanym, z akumulatorem 30 kWh i zasięgiem ok. 200 km na jednym ładowaniu.

Choć ekologiczna motoryzacja ma się na świecie coraz lepiej, w wielu miejscach spotyka się z niepewnością i oporem, potęgowanymi zapewne wpływami globalnych graczy. Myślę o tym, planując drogę. Wkraczam na teren nieznany, chcę sprawdzić, czy możliwe jest przejechanie elektrykiem wzdłuż całej Afryki. Poddajemy się zupełnie nowemu wyzwaniu – mój elektryczny LEAF i ja – czy uda nam się przejechać przez ten wspaniały kontynent na prądzie?

Na pokład LEAF-a dołącza fotograf – Albert Wójtowicz, który towarzyszy mi przez większą część podróży. Albert pracował ze mną podczas wyprawy maluchem przez Afrykę w 2014 r. oraz przez Azję w 2016 r. I tym razem jego zadaniem jest fotograficzna i filmowa dokumentacja podróży.

Ograniczony zasięg samochodu w połączeniu z często ogromnymi odległościami do pokonania oraz brak infrastruktury niezbędnej do doładowania pojazdu po drodze będą mnie nękać każdej nocy, spędzając sen z powiek jeszcze przed podróżą. Spodziewając się wielu niewiadomych i trudności, opracowuję dokładny plan i strategię. Charakter tej podróży będzie zupełnie inny. Jej istotą staje się ekonomiczna jazda. Możliwie jak największe oszczędzanie energii i wydłużanie zasięgu samochodu. Jak jechać, aby dojechać. Uczę się tego każdego dnia podróży. Kilka razy, by dotrzeć do następnego miejsca ładowania, nie mając innego wyjścia, zmuszony jestem przetestować samochód do absolutnego maksimum, walcząc o każdy kilometr zasięgu. Wielokrotnie udaje mi się przejechać ponad 260 km na jednym ładowaniu, a rekord wyprawy to 278 km z minimalnym zapasem energii w akumulatorze. Jadąc w ciągłej niepewności, nie mogę sobie pozwolić na całkowity brak prądu w baterii. Pozostawienie rezerwy energii w akumulatorze pozwala mi również naładować samochód w przeciągu nocy, skracając czas potrzebny do osiągnięcia 100% naładowania. To oznacza, że nawet gdy mam mniejszą odległość do pokonania, niż pozwala na to zasięg samochodu, kiedy mógłbym jechać szybciej i mniej ekonomicznie – nie robię tego. To część mojej strategii. Im więcej energii w baterii, tym krótszy czas ładowania.

Mimo wszystko często się zdarza, że czas potrzebny na naładowanie samochodu opóźnia rozpoczęcie dnia. Większość dostępnych gniazdek elektrycznych to gniazdka 5-amperowe, co wymaga ponad 20 godz. ładowania do pełna.

Trzymanie się planu i powolna jazda, dosłownie od gniazdka do gniazdka, wymaga ogromnej cierpliwości i determinacji. Poruszam się w znacznej mierze głównymi drogami. Daje to nadzieję łatwiejszego dostępu do miast, gdzie mogę liczyć na jakąś infrastrukturę elektryczną. W większości jadę asfaltem. Zdarzają się jednak szutry i drogi gruntowe, często błotniste, co znacznie utrudnia jazdę, ograniczając zasięg i zwiększając zużycie prądu. Na przykład pokonanie jednego odcinka między Kongo i Gabonem, o długości ok. 280 km, zabiera mi 4 dni. Deszcz, błoto, woda i brak sieci elektrycznej. Wyzwanie nawet dla samochodu z napędem na cztery koła. Miejscowi ostrzegają, że mój LEAF nie da rady.

Daje radę, choć nieraz dopada mnie rezygnacja. Nie jestem już pewny, czy to niełatwa droga daje mi w kość, czy niepewność towarzysząca mi prawie każdego dnia. Na szczęście ludzie spotykani po drodze pomagają. Doświadczam prawdziwej gościnności i życzliwości Afrykanów. Bez ich pomocy nie byłbym w stanie kontynuować podróży. To oni udostępniają mi prąd i gniazdka elektryczne. Wskazują miejsca, gdzie gniazdka mogę znaleźć. Oczywiście zawsze rekompensuję im zużytą energię. Większość drogi to francuskojęzyczna Afryka i niestety mój brak znajomości francuskiego dodatkowo utrudnia komunikację. Z trudem udaje mi się wytłumaczyć, czego potrzebuję, czym jest elektryczny samochód, ile czasu zajmie jego ładowanie, ile zużyję prądu itd. Wszystko trwa dłużej.

Nie ma mowy o pośpiechu. Zegar chodzi wolniej. Do takiego rytmu podróżowania trzeba się dostosować. Przemieszczanie się w wolnym tempie pozwala doświadczyć piękna i różnorodności afrykańskiego krajobrazu głębiej, intensywniej. Droga wchłania cię mocniej. W ciągu 97 dni przemierzyłem 14 krajów, pokonując 15 176 km w Afryce (RPA, Namibia, Angola, Demokratyczna Republika Konga, Kongo, Gabon, Kamerun, Nigeria, Benin, Burkina Faso, Mali, Senegal, Mauretania, Maroko). Samochód ładowałem dokładnie 100 razy, zużywając 1425 kWh energii elektrycznej, średnio 9,5 kWh na 100 km. Łącznie za zużytą energię elektryczną zapłaciłem ok. 230 USD. Maksymalna odległość przebyta na jednym ładowaniu wyniosła 278,6 km. Często komputer samochodu wykazywał zasięg ponad 300 km po naładowaniu do pełna. Dodatkowo w Europie pokonałem 2100 km i przejechałem przez Hiszpanię, Francję, Niemcy i Polskę. Podczas całej podróży opierałem się wyłącznie na lokalnych źródłach energii elektrycznej i nie miałem własnego generatora prądu.

Udało się. Przemierzenie kontynentu afrykańskiego samochodem elektrycznym jest możliwe! Ja i mój elektryk przetarliśmy ten szlak jako pierwsi. Samochód wrócił do Polski w jednym kawałku, działa i jeździ.

Teraz siadam do książki, w której chciałbym opisać charakter i koloryt tej niezwykłej podróży. W planach również 30-minutowy dokument filmowy, który będzie dostępny na moim kanale YouTube.